wtorek, 28 sierpnia 2012

Fiolet i brzoskwinki

[I]

II

Pan Bóg mnie spełnia. Czuję się kołysana w Jego ramionach, czuję jak odgarnia mi włosy z czoła. Jak szepce mi czułości i radzi. A ja w tej rozkoszy spokojna widzę to, co było zasłonięte. Odsłania On przede mną rzeczywistość stopniowo; wyrozumiale reaguje na moje zaskoczenia, oburzenia i zachwyty. Siedzimy. A trzeba wstać.

Wspinając się na drzewo można utknąć, jak ja. Utknięcie może być z chcenia, niechcenia, przymusu, lub ze słuszności. Utkana ze złotej nici (jak chciałam się widzieć), utknęłam w drewnianych gałęziach ze słusznie przymusowej chęci, w niechęć wpadającej tylko pod światło.

Przygoda wykluła się z marzeń o lepszym życiu [Lepsze życie (def.nieust.) - prestiż, pieniądze, sława i nadstawianie policzków na pocałunki]. Zapragnęłam lepszego życia, ponieważ moje życie było gorsze. W celu spełnienia pragnień odwiedziłam Przychodnię Życia Lepszego (PŻL), gdzie od razu uspokojono mnie, że nie będzie problemów, ponieważ jestem jednostką na ulepszenia wyjątkowo podatną. Rozpoczęto serię zabiegów, których zaskakujące braki rezultatów obnażyły gorszości nie tylko mojego jestestwa ale i instytucji wyżej nadmienionej. Okazało się, że nastąpiła pomyłka - zamiast na Oddział Intensywnego Ulepszania skierowano mnie na Oddział Intensywnego Ulepiania. Na szczęście w ramach wspierania PŻL-u koszty pokryłam osobiście (jak przypuszczam z perspektywy czasu, był to zamierzony element terapii). Na właściwym już Oddziale Intensywnego Ulepszania najpierw obserwowano mnie zza szyby. Przez kilka godzin w szklanym pomieszczeniu miałam przedstawić swój repertuar w całej okazałości (w poczekalni poradzono mi "koloryzować"). Muszę przyznać, że popisowy dotąd numer z wykrzywianiem palców został niespodziewanie przyćmiony ruchomym zezem, którego moje dotychczasowe otoczenie nie doceniało. Nie zapomniałam o przygryzaniu warg, monologu o kawie z dżemem, czy o języku urzędowym. Ostatecznie zakwalifikowano mnie na szereg wizyt.

Fioletowy temat pojawił się na wstępie i nie budził wątpliwości. Gram fioletu na każdy dzień miał mnie ulepszyć kosztem pogorszenia wszystkiego wokół. Transakcja zdawała się być jasna; uspokojono mnie, że osłabienie otoczenia będzie właściwie nieznaczne: mgły nie będą zbyt gęste, pioruny pojawią się co najwyżej w tle (w dodatku zenergetyzują, rozświetlą), a lodowate wichury to już kompletna bujda. Wzięłam zatem fiolet w swoje ręce. Rezultaty kuracji pojawiły się lada dzień: wróciłam do lepszości, objawiającej się przyklaskiwaniami, uznaniem, spojrzeniami i mruganiem. Przepowiednia zaczęła się spełniać. Kolejne wizyty kontrolne w PŻL uspokajająco prowadziły mnie "tak dalej". I nawet zaczęło się mglić.

Mgły - cóż to, ot mgły. Nie najgęstsze, nie najbielsze, nie najchłodniejsze. Takie, przez które się przechodzi, gdy ma się gdzie dojść i się idzie, choć krok zwalniają. Podobno są specyfiką lepszości.
Niedługo potem zaczęło się błyskać, pobudzająco i nagle. Pioruny, nawet wytłumione mgłą, były nadal piorunami. Raz, że wstrząs, dwa, że ukłucie (takie, co to igiełka i po igiełce i czekoladka na pocieszenie - tyle, że tu tylko czekoladopodobność).
Gdzieś na horyzoncie zauważałam też wichury (za mgłami, za piorunami), kierowane jednak podmuchami czarnych, nie fioletowych, fal wiatru.

Co ciekawe, obleczona w lepszość ("lepsza"?) czułam się wobec tych wybryków natury bezbronna. Polana, kwiatuszki, gwiazdy, policzek, rączka, mgła, piorun, grad. Prawie bym się taka osłabiona i bezsilna poddała, ale przypomniałam sobie, że gdzieś tu jest jabłoń, że gałęzie - no, to się schroniłam pod drzewem, a tam... nasikane! I myślę: wyjść, nie wyjść... odrywam płatki od stokrotki (destokrotyzacja)... a tu naraz drzewo mówi mi "pa" i sobie idzie. I stoję: polana, kwiatuszki, gwiazdy, policzek, rączka... słońce..!...

Z tego wszystkiego fiolet aż zbladł i została brzoskwinka. Brzoskwinki są dobre na cerę.


[III]

1 komentarz:

Aneta pisze...

Destokrotyzacja!!!!

Podobnie jak laflaizmy ;)

Lubię lubię, na promienistość cery wewnętrznie

Uściski! :*