wtorek, 10 września 2013

Najmało daj

znaleźć swoją małość i odkryć swoje w niej rozkochanie i uciec i łapać, malować na ścianie i zginąć i patrzeć tak, nieubłaganie odtrącać i strącać i budzić, załatać. Że do końca świata, że kwiaty i tata, że nudy, owoce, że zmarzłam pod kocem chcę w małość najmniejszą, co tlen, ja i oność. zatopić się w miodzie, odgrzebać minuty, chcę nażreć się pełnią księżyca i smuty. z dnia na dzień w beznadziej oddawać organy, zaufać ich splotom, nie budzić z letargu. tymczasem jest czysto. wiatr zwiewa niepokój. znów kończy się mgławość, zaczyna południe i znowu rozkładam i ręce i głowę, że chciałam nic prawie, a mam wszystko butnie. to kłócę to, krzyczę, wyrzucam, sprzedaję, a raczej przemycam, po cichu się czaję, po kątach ukrywam tą resztkę, co daje mi szanse malutką na cichutkie małe.

2 komentarze:

Tata pisze blog pisze...

Podoba mi się słowo mgławość :)))

szymańska pisze...

mi też! jest takie niewyraźne ;)