"Wesele" Wyspiańskiego jest mi szczególnie bliskie, kojarzy mi się z dzieciństwem, z domem w którym się wychowałam. W 3. scenie II aktu wybija północ, dorośli zajmują się oczepinami, a mała Isia bawi się lampką. Gospodyni pozwoliła jej wyjątkowo nie iść jeszcze spać i mimo późnej pory zostawiła ją samą (ISIA: Chciałabym być duzom). W tym momencie do izby wpada Chochoł - krzak róży, owinięty słomą. Isia mówi "śmieć" i boi się go strasznie.
Moja babcia hodowała w ogrodzie róże, kwitnęły pod oknami salonu. W lecie uwielbiałam w tym gaiku przesiadywać, oglądać każdy pąk, wąchać i "rozmawiać" z nimi, jak to tylko dzieci potrafią. Kiedy więc czytałam "Wesele" po raz pierwszy, od razu przypomniałam sobie tamto duże okno, róże i tamtą siebie - w wymówkach Isi:
Mnie się nie chce spać, / pokil bedom grać, / a tamte dziecka śpiom, / niech se lezom, tak jak som.
i tak dalej... No tak, Chochoł mówi Isi coś bardzo ważnego, ostrzega ją: Tatusiowi powiadaj, / że tu gości będzie miał, / jako chciał, jako chciał.
To nie była piękna, pachnąca róża, a monstrum, które straszyło jakimiś niestworzonymi rzeczami. Samo było zresztą szokujące, mówiło, chodziło. Jak to, przyjdą? Kto? Po co? Bez zaproszenia - jak to możliwe? Kiedy byłam dzieckiem, często wyobrażałam sobie różne historie, scenariusze i rysowałam swoje historie jako, powiedzmy, "komiksy". Bardzo lubiłam tą zabawę, bo nie było w niej ograniczeń. Czasem wyobrażałam sobie, że dzieje się coś złego, wzbudzałam w sobie taki mały niepokój i już po momencie powtarzałam sobie, że to i tak niemożliwe. To niemożliwe, żeby cokolwiek stało się z naszą rodziną, z naszym domem. Czasem tylko w nocy śniły mi się koszmary z jakąś czarownicą w piwnicy i zatrzaskującymi się drzwiami.
Dziś w domu, w którym się wychowałam, nikt nie mieszka. Ogród zarósł, róże pewnie zwiędły. Ma tam siedzibę jakieś przedsiębiorstwo. Zbudowali go moi pradziadkowie na początku XX wieku - ten dom przetrwał wojnę, komunę. Nie przetrwał bólu, ludzkiego. A mi wciąż się czasem wydaje, że tańczę chocholi taniec pomiędzy uschniętymi krzakami róż.
5 komentarzy:
Ej, a gdzie babielato???
Uściski
się tli się, ale bez wątpienia. za około tydzień nabrzmi, pęknie i ozłoci. odściski:*
Mój ogród z dzieciństwa też zarósł... ech
mimo wszystko lubię wspomnienia, a Twóje takie pachnące
O tak, Margo, pachną cudnie :))
DZiękuję za przypomnienie "Wesela".
Prześlij komentarz