Brakowało mi Ciebie, wtedy. Twojej obecności, oddechu, nerwowej atmosfery. Niepokój bez Ciebie już tak nie smakował, już nie tak...
Chciałem Cię dotknąć.
Chciałam, żebyś milczał, stał przy drzewie, wpatrywał się w tą dróżkę, w te chmury, w tą ciemność. Żebyś też tak to odczuwał, podkreślił znaczenie tej chwili. Znaczenie jej dla nas.
Ominąłem ją? Szansę?
Ominąłeś, tę. Tę szansę ominąłeś.
Miałbym do Ciebie prośbę. Trzymaj to, weź, odsuń. Zostaw.
.., tak?
Niech będzie tak, jak było. Bo było, było tak. Było. Nie wracaj tam już nigdy. Zostaw ten moment temu miejscu, tej chwili to wrażenie. Pozwól im odejść.
Nie mogę! Czy ty naprawdę nie rozumiesz, czy rozumieć nie chcesz?! Nie mogę! Nie potrafię!! To było, i to trwa! Dalej cię tam nie ma. Ja nadal tamtędy kroczę. Zmieniło się tylko kilka faktów, zmieniło się tylko wszystko, wywróciłam się zbyt ostro. O pion.
Mówiłaś, że zrobiłaś porządek, że słodko, że urok, myślałem...
Wiem. Wszystko przekręcało się powoli. Myślałam, że schodzę z pagórka, a sturlałam się pod koło.
Pod koło. I to pewnie nie jest jednokołowa taczka.
Sądzę, że nie.
A mnie tam nadal nie ma?
Nadal nie.
No i że niby jak, że niby gdzie ja jestem?! Co ty mówisz?! Czy ty siebie słyszysz?!
Nie wiem, znów pustka. W jednej chwili myślę, że coś świta, że się pojawiasz, ale zaraz potem nic. I nic zostaje, a ty wychodzisz na korytarz. Zbyt wiele pozorów, może to to.
Dobrze wiesz, że to nie pozory. Pracowałem.
Nie wiem. Nic.
Najbardziej boli mnie to, że uważasz za prawdę wrażenie. Wrażenie to wyobraźnia. Fakty to byty matematyczne, nie biorą się znikąd. Są jak dodekafonia, każdy ma swoje miejsce w szeregu i powtarza się w odpowiednim momencie. Ty powinnaś być z cyklu na cykl dojrzalsza, przewidywać, domyślać się, uprzedzać. Profilaktyka! Słyszałaś to?
To nie był śpiew.
To była prawda. Prawda to nie ideał, nie jest czysta, nie zbawia na każdym kroku, choć do zbawienia ostatecznego jest konieczna. Zgnilizna nie pachnie lawendą. Porządek dotyczy rzeczy każdej. Porządek faktów, prawd, czasu, dźwięków, słów. Nie infantylizuj.
Degrengolada.
Tak. Dla ciebie, tak. Ale ty przecież nie myślisz, nie wiesz... nic? I, z tego co wiem, twoja matka nie jest akuszerką.
Możesz mnie zabić.
Ale?
Ale i tak cię tam wtedy nie było.
Ale i tak zaśpiewasz jeszcze nie jedną niemiecką pieśń.
On też zostawił obrazy. I pytania. I samotność. Zostawił wszystko co najgorsze, przekonany w tego wartość (a miała być to „inwestycja”). Nie przewidział kruchości materiału, oraz sentymentu... do Wiecznie Nieobecnego.
Ty tam stoisz, na scenie, w czarnej sukience i w perłach. Piękna, odważna, zdolna; stoisz tam. Przez moment wtedy wierzę ci, że sama w to uwierzyłaś na potrzebę tej chwili. Że nie słyszysz szeptów, że róże, że orkiestra, że ten skrzypek, że bis.., że odtąd, że wreszcie, że przystań prawdziwie twoich wyzwań... Ale potem widzę twój poranek i sam się boję... Wiary.
Może miał jakiś ukryty cel. Najpewniej stworzył sobie mój obraz na własne podobieństwo. Chciałby! Już ja takich znam, myśli, że coś o mnie wie, że ma pojęcie... Jakim prawem ośmiela się umieszczać mnie w kanonach swojej kalekiej, wypaczonej wyobraźni?!
Bałaś się dotknąć, teraz boisz się patrzeć. Prawdopodobnie jestem inny i co innego widzę, co innego chcę zauważać. Prawdopodobnie. Zabij się więc, zniszcz to wszystko, oblej kwasem.
To obrzydliwe. Brak higieny, estetyki, kaleka wrażliwość.
Albo zagrajmy w tenisa. Dla samej przyjemności gry. W tenisa.
1 komentarz:
Przeczytałam z wielkim zainteresowaniem :D Mój kolega z muzyka miał świra na punkcie Gershwina, grał go ciągle i zawsze do znudzenia, ale, ale ten twój SCHOENBERG niezły był:DDD
Prześlij komentarz