Piegowate kostki migały jej pod stopami. Kwadrat za kwadratem. Jaśniejsza, ciemniejsza, połamana. Trzymając się krawędzi trawnika przeskakiwała cienie łysych jarząbów. Zawiał wiatr i zacisnęła miodową jesionkę w pasie. To pierwszy tak ciepły wieczór tego roku. Blok świecił kilkunastopiętrową lampą, to tu, to tam. Płaski szczyt odgradzał się jeszcze od nieba, ale było już ciemno. Kiedyś karmiłaby się spokojem osiedla, doceniając ciche szczekanie teriera i filcowy kapelusz jego właścicielki. Nie widziałaby ciemnego przejścia pod budynkiem, który wybierają spieszący się na Pocztę i do fryzjera. Może nawet zastanawiałaby się, co to za skróty.
- Dlaczego, co, nic, kim, kto, po co, jak, nic - szła bardzo szybko. Jeszcze boisko.
Nikt wtedy nie grał. Nie musiała iść na około. Szło do pracy kilka osób, ktoś ją minął. Nikt nie podszedł, to dobrze. Pewnie ktoś słyszał. Nic nie wie. Każdy ma prawo rozpłakać się pod blokiem tak, że trzeba się wrócić. Wziąć wolny dzień czy poranek. Albo tylko się spóźnić. Miała koszulkę, spodnie, torebkę, rozmazaną mascarę, okulary i telefon, który usłyszał. I wiedział bardziej, niż ona. Ciepły, matczyny głos. Ciepła, matczyna pierś pod cienką sukienką. Wilgotne oczy, dłonie na policzku. Tak bardzo chciały ją uchronić.
Przyspieszyła kroku.
- Dlaczego, co, nic, kim, kto, po co, jak, nic - szła bardzo szybko. Jeszcze boisko.
Nikt wtedy nie grał. Nie musiała iść na około. Szło do pracy kilka osób, ktoś ją minął. Nikt nie podszedł, to dobrze. Pewnie ktoś słyszał. Nic nie wie. Każdy ma prawo rozpłakać się pod blokiem tak, że trzeba się wrócić. Wziąć wolny dzień czy poranek. Albo tylko się spóźnić. Miała koszulkę, spodnie, torebkę, rozmazaną mascarę, okulary i telefon, który usłyszał. I wiedział bardziej, niż ona. Ciepły, matczyny głos. Ciepła, matczyna pierś pod cienką sukienką. Wilgotne oczy, dłonie na policzku. Tak bardzo chciały ją uchronić.
Przyspieszyła kroku.