poniedziałek, 22 lutego 2016

Nic

Piegowate kostki migały jej pod stopami. Kwadrat za kwadratem. Jaśniejsza, ciemniejsza, połamana. Trzymając się krawędzi trawnika przeskakiwała cienie łysych jarząbów. Zawiał wiatr i zacisnęła miodową jesionkę w pasie. To pierwszy tak ciepły wieczór tego roku. Blok świecił kilkunastopiętrową lampą, to tu, to tam. Płaski szczyt odgradzał się jeszcze od nieba, ale było już ciemno. Kiedyś karmiłaby się spokojem osiedla, doceniając ciche szczekanie teriera i filcowy kapelusz jego właścicielki. Nie widziałaby ciemnego przejścia pod budynkiem, który wybierają spieszący się na Pocztę i do fryzjera. Może nawet zastanawiałaby się, co to za skróty.

- Dlaczego, co, nic, kim, kto, po co, jak, nic - szła bardzo szybko. Jeszcze boisko.

Nikt wtedy nie grał. Nie musiała iść na około. Szło do pracy kilka osób, ktoś ją minął. Nikt nie podszedł, to dobrze. Pewnie ktoś słyszał. Nic nie wie. Każdy ma prawo rozpłakać się pod blokiem tak, że trzeba się wrócić. Wziąć wolny dzień czy poranek. Albo tylko się spóźnić. Miała koszulkę, spodnie, torebkę, rozmazaną mascarę, okulary i telefon, który usłyszał. I wiedział bardziej, niż ona. Ciepły, matczyny głos. Ciepła, matczyna pierś pod cienką sukienką. Wilgotne oczy, dłonie na policzku. Tak bardzo chciały ją uchronić.

Przyspieszyła kroku.

wtorek, 11 listopada 2014

Niepodległość

Chciałabym być Żydówką
mieć legitymację do utożsamień
ciemne włosy
uciśnionych i przezdolnych przodków
pieniądze na wyjazdy do Izraela
Chciałabym znać jiddysh i angielski
Być jedną z narodu wybranego przez Boga
do tworzenia

Z takimi chęciami nie należy się obnosić
ale zwyczajnie marzę sobie
o niepodległości

środa, 20 sierpnia 2014

Etiuda

w małym pokoju, z balkonem. ktoś kaleczy etiudę i nic nie ma dalej. nikt na nic nie czeka. siedzą nam na kolanach i rosół dochodzi. trzeba naprawić, odkurzyć, pojechać. coś mnie boli, nie przestajesz się zachwycać i cieszy cię pełny nocnik. mamy kilka płyt i książek, masę opowiadań. wyobraźnię i baśnie na każdy czas. dziękuję Bogu, że nie ma nic. że nie ma wszystkiego. że dał nam kilka dźwięków, chleb, uśmiech, czułe słowa. dziękuję Mu, zanim, bo wiem. już. i wracam do strony numer dwa.

piątek, 4 kwietnia 2014

Patologie w życiu codziennym

fragment artykułu "patologie w życiu codziennym - rys historyczny i program naprawy społeczeństwa jednostką", autora nn w gazecie bez tytułu, numer bez znaczenia.

"(...) tendencja uniwersalizacji jest nadzieją naszego społeczeństwa, bądź nam zatem przeciętny, cichutki i pokorny, nie baw się w dziwności #takie_hipsterskie, bo to wstyd i na siłę (wiadomo) i pustka. ładne rzeczy to szlachetność pościeli - zbadano i udowodniono przez mądrych i wierzących naukowców, że jest to ilość konieczna, ale i w zupełności wystarczająca. szukanie ładności poza nią jest nie na miejscu. (...) skup się w swoim życiu na jednej rzeczy i nie wymyślaj niepotrzebnych tras pod prąd, bo szkoda, wstydu się tylko najesz. a nawet, jeśli już musisz (tolerujemy twoją lichość i słabości), to po cichu, bo to nie wypada. przyciąganie, choćby niezamierzone, cudzej uwagi to obłuda najgorsza i pycha, których każdy poważ(a)ny człowiek się brzydzi.
problem zainspirował g.caillebotte'a do namalowania obrazu a traffic island, boulevard haussmann w czasach, gdy jeszcze podpisywanie autorstwa nie urągało pokorze i szlachetności twórcy

w życiu poznasz wielu złych ludzi, w zasadzie większość będzie zła. naucz się od nich, jak sobie radzić. wypracuj sobie grubą skórę. umiejętność lawirowania między sykami, szyderstwem i sztucznym uśmiechem jest niezbędna. wtop się w ten szary tłum, utożsam się z nim, bo tak wygląda życie. i nic na to nie poradzisz. (...)

to takie wstydliwe, takie dziwne i niechciane, ta "inność". kiedyś, w dawnych czasach, używano słowa "kreatywność", ale zrezygnowano z niego, ponieważ zdarzało się, że u niektórych osób, wywoływało ono pozapejoratywne skojarzenia. trudno było godzić się na taki, choćby podprogowy, fałsz. szukanie na siłę swojej, za przeproszeniem, "wyjątkowości" jest smutnym świadectwem zagubienia i niedojrzałości. (...) pomóżmy ludziom zagubionym odnaleźć się, uświadamiajmy im, że nie warto się wygłupiać z wymysłami, które nie mają żadnej wartości."

wtorek, 11 marca 2014

Zeskoczenie

[II]

III

Zeskoczyłam z domku na jabłoni. Wypadłam umyślnie z okienka, wypełnionego kremowymi kwiatami, w trawę. Dotąd podziwiałam z góry jej zieleń, neutralność, korzeń, stokrotki. Sama miałam tylko szarlotki, pąki, zapachy i długie noce. Bajki powinny się zdarzać, nie trwać. No, to wyskoczyłam w trawę.

Ile w niej radości! Jaka błogość i wolność! Wreszcie mogłam swobodnie tańczyć. Bez obaw o jabłecznik w porcelanie. Ach, naturo! Odkryłam mrówki, które zaakceptowały, a może nawet polubiły mnie od razu. Spotkałam dwa koty, które pozwoliły się głaskać. Szczęśliwa gardziłam jabłoniowymi wysokościami. - Infantylne naiwności -  myślałam. - Ograniczające wyniosłości, bezsensowne piękności - myślałam. Wreszcie czułam, że jestem i trwam. Byłam pewna, że piekąc bezę po bezie dążyłam do tej właśnie trawy. Zielony taniec był męczący ale wychodził mi coraz zgrabniej. Coraz częściej udawało mi się nie dotykać stopami ziemi. Na głowie rósł mi wianek ze stokrotek, które w nocy razem ze mną zasypiały. Cieszyła mnie ta oschła, cielesna rzeczywistość. Taka prawdziwa, dotykalna i bezlitosna. Czy to nie wspaniałe wyzwolenie?

- Ja bym nie chciała jabłek, to nie była moja chęć, a konieczność. W zasadzie, niekonieczna. Po prostu, kiedyś umarłam i obudziłam się na jabłoni, związana wstążkami... straszne rzeczy, szkoda gadać. Chyba wciąż nie jestem gotowa na rozmowę - co rusz wzdychałam do przestrzeni. Gotowa byłam, wręcz potrzebowałam rozmowy, ale siedziałam w trawie. Bezpośredniość obcowania zdystansowała mnie do śmierci i innych nietrwań. Trzymałam zielony poziom nietykalności wnętrzności. Bo trawa właśnie tym różni się od jabłek, że ona przy tobie jest, a jabłka mogą cię napełnić. Tak słodko, tak, że chcesz żyć, aż w końcu przestajesz je doceniać i myślisz - e, jabłka, banał, ograniczenie, nic - i wyskakujesz. Bo chcesz być wolny.

Kiedy żołądek uświadomił mi to po raz pierwszy, przestraszyłam się nie na żarty. Po chwili jednak wszystko sobie w środku poukładałam. Metodą, a jakże, zewnętrzną obwiązałam się w talii stokrotkowym wiankiem (który zdążył rozrosnąć się na długość kilku metrów). Przewiązałam się nim parę razy i związałam kokardą. Żołądek zamilkł. Mogłam dalej tańczyć. Koty miauczały, rytm stukałam sama, czasem słychać było z góry skowronki, choć ciszej, niż z jabłoni. Nic straconego, skowronki są takie oczywiste. Ich śpiew jest po prostu ładny. Nie wyzwala, nie skłania do refleksji. Do tego trzeba kotów. 

Ocknęłam się na ciemnej ziemi. Ktoś rozerwał mi stokrotki na brzuchu. Ból nie pozwalał wstać. Obróciłam się na bok. Tej nocy księżyc nie prześwitywał przez chmury, a koty leżały gdzieś daleko przytulone do siebie. Nie miałam siły krzyczeć.

Drugi raz ocknęłam się pod jabłonią. Pod moją najsłodszą, moją, pode mną samą, pod sercem się ocknęłam. Zobaczyłam zwisającą z niej wstążkę. Tak blisko. Na wyciągnięcie ręki, której nie miałam sił podnieść. Nie miałam sił, ale zrozumiałam gdzie i kim jestem. Kto by pomyślał, że po to zeskoczyłam, żeby samą siebie tymi prawdami zaskoczyć.